Przejdź do treści

Korzystna perspektywa podróżowania

Pomiń menu
Pomiń menu

Korzystna perspektywa podróżowania

Leśne Kąpiele Mokudo
Opublikowane według Jacek 木人 Adamus w człowiek i natura · piątek 24 Sty 2025 · Czas czytania 8:45
Tags: podróżenatura
Mam wrażenie, że często popełniamy kardynalny błąd w sposobie myślenia o podróżach. Nagminnie słyszy się, że ktoś planuje zaatakować górę, pokonał dystans, zdobył szczyt, ujarzmił morze itp. W frazach tych przejawia się obsesja dominacji nad przyrodą, którą stawia się w opozycji do nas samych. Oto ja, dumny człowiek oparłem się sile natury i pokonałem ją dzięki swej wytrwałości. Tymczasem natura jaka była, taka będzie bez względu na nasze wyimaginowane sukcesy i porażki. Nie musi niczego manifestować ani nam, ani sobie i w tym właśnie tkwi jej nienaruszalna siła. W przeciwieństwie do nas – istot, które stale próbują udowadniać światu, a tak naprawdę samym sobie, własną wartość.

Osobiście preferuję przepuszczać plany i wspomnienia z wypraw przez pryzmat jedności i partnerstwa. Zamiast walczyć z górą, już u jej stóp witam się z nią i szczerze się cieszę na wspólną przygodę. Mając ją za partnera, każdy etap wspinaczki może okazać się równie satysfakcjonujący. Kiedy zostaję dopuszczony na szczyt, nie mam w zwyczaju napawać się swoim zwycięstwem nad naturą; chyba że co najwyżej własną. Po dotarciu na czubek góry Fuji, po kilku godzinach naprawdę ciężkiej przeprawy nocą przez deszcz i śnieg, podziwiając w końcu znad krawędzi krateru wschód słońca, aż wyłem ze szczęścia. Wspaniałe osiągnięcie, niezapomniane przeżycie, którego mogłem doświadczyć nie tylko dzięki własnej determinacji, ale i hojności przyrody. To z nią dzieliłem swój sukces i jej byłem wdzięczny.

Po prostu być
 

Nie trzeba jednak heroicznych gestów, żeby przeżyć podobne chwile uniesienia. Przy okazji wizyty w miejscu, w którym natura zachwyca mnie swoim pięknem lub tajemniczością, niezmiennie ulegam jej majestatowi i z radością pozwalam się jej wchłonąć. Na przykład w czasie podróży po niekończących się mongolskich stepach, pewnego ranka wszedłem na jedno ze wzgórz, z których rozpościerał się widok na leżącą po jego drugiej stronie dolinę i otaczające ją uśpione zielone garby. Usiadłem na kamieniu i w ciszy przyglądałem się hipnotyzującemu pejzażowi. Czas przestał istnieć, a ja parokrotnie straciłem poczucie własnej cielesności i stawałem się częścią krajobrazu. Dookoła w trawach tętniło życie całych cywilizacji owadów. Wystarczyło skupić wzrok na porośniętej grubymi źdźbłami traw ziemi, żeby dostrzec między innymi kolonie mrówek i zastępy koników polnych, które niczym Morze Czerwone rozstępowały się przed każdym postawionym przeze mnie krokiem. Po podniesieniu głowy łatwo było jednak nabrać przeświadczenia, że wokół jestem jedyną żyjącą istotą. Cisza i iluzoryczna statyczność krajobrazu mówiły mi, że nic się tu nigdy nie wydarzyło i miejsce to pozostanie nienaruszone już po wsze czasy. Ale wspinające się z zaciekawieniem po moich nogach insekty wyraźnie przypominały mi, że to nieprawda. To miejsce emanowało życiową energią mocniej niż centrum Szanghaju. A ja byłem jedynie gościem, któremu dane było z uśmiechem i przejęciem obserwować ten cichy cud natury.


Opisane powyżej nastawienie dotyczyć może też podróży w miejsca, które z naturą mają niewiele wspólnego. Dużo łatwiej powiedzieć mi, że przeszedłem spektakularny chiński Wąwóz Skaczącego Tygrysa, niż że zwiedziłem Tokio. O ile wąwozowi łatwo wyznaczyć granice i główną trasę, to nie potrafiłbym jednoznacznie wskazać położenia serca metropolii, konkretnego miejsca na mapie, które stanowi o jej wyjątkowości. Skłaniam się ku tezie, że jest to niemożliwe i dlatego w przypadku wypraw do miast (a właściwie po miastach), podobnie jak w przypadku wizyt w parkach narodowych, za odpowiednie nastawienie uznaję próbę wczucia się w klimat danego miejsca. Lubię dostroić się do jego wibracji i dać się jej ponieść, niczym fali. Po raz kolejny okazuje się wtedy, że od celu ważniejsza jest sama droga, a wspomniane przed chwilą kartograficzne rozterki przestają mieć jakiekolwiek znaczenie.
Tego typu doświadczenia znajdują swoje miejsce tak głęboko w sercu podróżnika, że mają moc nieporównywalnie większą od jakiejkolwiek materialnej pamiątki czy podziwu osób trzecich.

Zwalcz… swoje ego

 
Przywołane powyżej przeżycia przekonały mnie o popełnianym przez nas błędzie poznawczym, o którym wspomniałem na samym początku. O odcinaniu się przez podróżników od natury i traktowaniu jej jako konkurenta, zamiast partnera. Sam niejednokrotnie opowiadałem o tym, jak musiałem walczyć z żywiołem, teraz jednak coraz częściej zauważam, że potrzeba tej walki była efektem mojej arogancji. Na przykład podczas wyjazdu na Sri Lankę zignorowałem ostrzeżenia o panujących na południu wyspy silnych prądach, które miały wciągać w otchłań Oceanu Indyjskiego nieroztropnych plażowiczów. Przekonany o własnej sile stanąłem wraz z żoną naprzeciw fal, które chwilę później bez najmniejszego problemu bezlitośnie nas spacyfikowały. Byliśmy dla nich niczym więcej, jak tylko niewartymi uwagi dwoma ziarenkami piasku. Oszołomiony uderzeniem zacząłem swój żałosny taniec w wodnym młynie niczym szmaciana lalka. Wyrzucony po kilkunastu sekundach na brzeg, ledwo co łapiąc oddech, zacząłem nerwowo szukać wzrokiem żony. Serce podeszło mi do gardła, nie potrafiłem wstać i utrzymać równowagi. Po trwającej całą wieczność chwili w końcu zobaczyłem ją, ledwo wynurzającą się o własnych siłach spośród spienionych fal. Nie przypominała Afrodyty, w jej powrocie na plażę nie było niczego szlachetnego, ni romantycznego. Początkowy strach przed siłą oceanu z czasem przerodził się w szacunek i towarzyszy nam po dziś dzień.



W tamtym momencie dotarło do mnie, że człowiek nigdy tak naprawdę nie rywalizuje z naturą, bo czy można nazwać walczącymi dzieci okładające drobnymi piąstkami jednego z Tytanów? Czerpiemy przyjemność z udowodniania sobie, że jesteśmy silniejsi, ponad coś lub kogoś. W rzeczywistości nigdy nie pokonamy natury, ponieważ jej siła wykracza daleko ponad nasze możliwości zrozumienia. Mimo to wciąż sztucznie staramy się udowadniać sobie naszą potęgę. Nawet jeśli robimy to poprzez nieświadome powtarzanie fraz typu „pokonałem tę górę”, popełniamy wielki błąd na temat naszego miejsca w przyrodzie i sensu podróżowania.

Efekt ogólnego widoku

 
W trakcie każdej wyprawy chyba najbardziej cieszy mnie poczucie poszerzenia świadomości na temat tego, jak wygląda świat poza dostępnym mi na co dzień horyzontem. Każdy krok prowadzi ku przekonaniu, że szeroko pojęta natura, również ta ludzka, nie uznaje granic. Choć jej powierzchowność potrafi być bardzo różnorodna, jej puls jest w jakiś sposób wspólny pod każdą szerokością geograficzną. Bardzo wyraźnie poczułem to zarówno podczas niemalże rocznego pobytu w Chinach, jak i w trakcie dwumiesięcznej tułaczki autostopem po Japonii. Codzienne spotkania z nowymi towarzyszami i ich osobistymi historiami okazały się być bezcennymi lekcjami życia, a noclegi w namiocie na plażach, parkingach, poboczach i w parkach dla bezdomnych były nawet bardziej zachwycające niż te w domach przypadkowo spotkanych autochtonów. Inny świat, a jednak tak bardzo swojski.

          Marzę o dwóch związanych z podróżami doświadczeniach. Pierwsze to wspólna kąpiel na otwartej przestrzeni z wielorybami. Oko w oko – dosłownie i w przenośni. Jak wykazała nauka, emocjonalność tych stworzeń jest dalece bardziej rozwinięta niż naszego gatunku, co czyni je w moich oczach pewnego rodzaju wyższym bytem. Czuję, że spotkanie z nimi jest mi pisane i stanie się głębokim przeżyciem, na myśl o którym nawet teraz przechodzą mnie dreszcze na całym ciele.
Co do możliwości spełnienia drugiego marzenia mam uzasadnione obawy – chciałbym wybrać się w podróż na orbitę okołoziemską. Nie w celu podbój kosmosu, ale po to żeby na własnej skórze doświadczyć fenomenu the overview effect, czyli „efektu ogólnego widoku”, pod którego działaniem pozostają do końca życia wyniesieni na orbitę astronauci.

źródło: Nasa, 29.07.2015

Polega on na zmianie kognitywnej, która zachodzi w umyśle osoby wystawionej na widok planety Ziemi z zewnątrz. Zachwyceni jej pięknem kosmiczni eksploratorzy zgodnie wyznają, że pojawiło się w nich poczucie głębokiej jedności i więzi z planetą, o której nie potrafią już myśleć inaczej, jak tylko z najwyższą czułością. Otwarcie przyznają, że celem ich ekspedycji były nowe gwiazdy i planety, a najważniejszym odkryciem okazał się być nowy rodzaj samoświadomości. Według nich Ziemia, z jej liniami wyraźnie oddzielającymi kontynenty od oceanów, siatkami nocnych świateł, błyskami piorunów i otulającą ją cienką powłoką atmosfery wygląda jak żywy, oddychający i niezwykle delikatny organizm. Organizm, o który należy szczególnie dbać i którego częścią jest każda żyjąca istota, tworząca z resztą nierozerwalną jedność (słowo to powtarza się w każdej relacji niczym refren).
Również więc i z tego punktu widzenia walka oraz pragnienie dominacji nad naturą nie ma żadnych racjonalnych podstaw.

Zapytana przeze mnie o wspomniany efekt astronautka Nicole Scott stwierdziła z pełnym przekonaniem, że każdy członek misji kosmicznej na widok Ziemi już w pierwszych sekundach doświadcza potężnego uczucia łączności z planetą. Dzięki spojrzeniu z zewnątrz widzi jak na dłoni zależność każdego elementu planety od reszty. Na koniec dodała, że jest przekonana o tym, że aby doświadczyć tego efektu nie trzeba wyprawiać się w przestrzeń kosmiczną. „Wystarczy zmienić swoje nastawienie, pozwolić sobie na otwarcie się na doświadczenia, ludzi i obrazy, których wcześniej z jakiegoś powodu do siebie nie dopuszczaliśmy. Wszystko zależy od perspektywy” – zakończyła z uśmiechem. Bardzo to ze mną zarezonowało i właśnie w tym duchu staram się prowadzić na co dzień kąpiele leśne.

Korzystna perspektywa

 
W czasie wędrówki zdecydowanie więcej satysfakcji i korzyści przynosi świadomość bycia częścią krajobrazu, niż myśl o pokonywaniu kolejnego etapu tułaczki czy zdobyciu nowego szczytu. Walka, o której często mówimy w kontekście podróży owszem toczy się, jednak w nas samych; nigdy nie wychodzi poza naszą jednostkę. Mierzymy się z własną fizycznością, a nie Naturą per se, której w rzeczywistości jesteśmy nieodłączną częścią. Spojrzenie na cele naszych wypraw z większego niż dotychczas dystansu pozwala skupić się na samym doświadczaniu przygody i głębszym jej przeżyciu. To z kolei przynosi umysłowi korzystne i długofalowe efekty.


Warto to sobie uświadomić i uważnie wsłuchać się w to, w jaki sposób myślimy i mówimy o podróżach. Nie jest przecież tajemnicą, że dobór słów determinuje to jak o danej rzeczy myślimy i odwrotnie. Zapewniam, że dużo cenniejszym wspomnieniem jest spotkanie z górą niż urojona z nią walka. A i w razie konieczności przerwania wędrówki do obranego celu, można zawrócić ze szczerą przyjemnością. Bo choć szkoda, że spotkanie trwało tak krótko, to mimo wszystko zawsze dobrze spotkać się z przyjacielem, choćby na chwilę.

-------------------------------------
Artykuł ukazał się w miesięczniku "Dzikie Życie", nr 7-8/2024.


0
recenzje

Wróć do spisu treści